Rozdział X (cz.I)



Czułem dziwne mrowienie w palcach i na plecach. Nie wróżyło to niczemu dobremu. Nim jednak pogrążyłem się w rozmyślaniach ktoś złapał mnie za rękę i wepchnął w tłum obcych mi wampirów. Straciłem z oczu przyjaciół i nauczycieli.
W międzyczasie jakaś wampirzyca wcisnęłam mi do ręki broń i mapę. Nie zadawałem pytań. Razem z tłumem dotarłem do szpitala. Wepchnięto mnie do środka, gdzie znów ktoś mnie pociągnął za rękę. Tym razem wiedziałem kto to był. Tom ciągnął mnie za sobą i wyprowadził mnie za szpital. Było tam jeszcze kilkadziesiąt innych wampirów, które stały w mniejszych grupkach. Wszyscy spojrzeli na mnie i pokiwali głowami.
Niestety nie zdążyliśmy niczego zrobić czy powiedzieć, ponieważ za nami rozległ się głośny huk tłuczonego szkła. Dźwięk ogłuszył mnie i upadłem na kolana trzymając się za uszy. Spojrzałem za siebie. Poranne słońce wpadające przez ogromną dziurę w kopule padło na moją twarz i moje ciało. Poczułem ostre pieczenie, a w głowie pojawił się obraz mnie. Martwego i spalonego na popiół.
Śmierć – bolesna i w palących promieniach słońca. Stałem w świetle poranka i nie mogłem się ruszyć. Moje nogi były jak z cementu i ku mojej zgubie nie chciały mnie słuchać. Mimo wyraźnej wizji śmierci, nie chciałem umierać, a w moim umyśle desperacko płonęła iskra życia. Niestety promienie słońca, wypalające trwały ślad na mojej skórze nie pomagały mi w trwaniu przy życiu.
Miałem już spłonąć, gdy nagle para silnych ramion chwyciła mnie od tyłu i wciągnęła do chłodnego i ciemnego budynku. Poczułem wielką ulgę, kiedy zimna podłoga ochłodziła moje poparzone ciało. Cieszyłem się tym uczuciem przez jakieś dziesięć minut. Kiedy wreszcie doszedłem do siebie obejrzałem się. Osobą, która mnie uratowała był nikt inny jak Tom. Chłopak patrzył na mnie z ulgą i troską. Na widok jego twarzy pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Byłem tak szczęśliwy, że nie widziałem co powiedzieć, więc wtuliłem się w pierś chłopaka. Niestety moje szczęście i poczucie bezpieczeństwa zostały brutalnie odebrane. Z korytarza doszedł nas niski głos mężczyzny, wołający Toma. Chłopak bez chwili zawahania wstał i pociągnął mnie za sobą.
Wbiegliśmy do obszernego pokoju, który pierwotnie był salą operacyjną, jednak nic nie zostało ze starego wystroju. Zamiast stołu zabiegowego, na środku pokoju stał inny, większy i okrągły. Leżało na nim wiele map i różnych dokumentów. Wokół stołu stało kilkunastu strażników i tak wielu innych wampirów, że nie byłem w stanie ich policzyć. Tom puścił moją rękę i podszedł do wysokiego, postawnego mężczyzny ubranego w purpurowy płaszcz. Wampir pochylił się nad mapą i wskazał chłopakowi jakiś punkt. Chciałem zobaczyć, o co chodziło, ale powstrzymała mnie ręka bladej wampirzycy. Jej zielone i zimne oczy patrzyły na mnie z pewną pogardą.
-Ubieraj się! – Jej krótki rozkaz zadzwonił mi w uszach. – Szybko!
Bez chwili wahania założyłem na siebie otrzymane ubrania. Wampirzyca odwróciła wzrok, a ja jak najszybciej przebrałem się. Jak się okazało miałem na sobie otrzymany w Thorshavn ciemny strój, który przylegał do mojego ciała. Poczułem, że w mojej głowie się przejaśnia. Całe moje ciało przebiegł dreszcz ekscytacji i już po chwili wiedziałem, co robić. Podszedłem do stołu i zajrzałem przez ramię Toma.
-Podzielicie się na cztery oddziały po pięćdziesiąt wampirów. Zajmiecie ustalone pozycje – starszy wampir przejechał palcem po mapie – i zaczekacie na atak. Tom, Dave,  Pola i Sven. Wybierzcie ludzi i do roboty. Od nas zależy los tej Akademii oraz jej uczniów.
-Tak jest kapitanie! – Cała czwórka krzyknęła chórem w odpowiedzi.
Przez następne dwadzieścia minut Sven, Dave, Tom i Pola wybierali składy grup. Szczęśliwie udało mi się być razem z Tomem. Po wyznaczeniu ludzi, chłopak wyprowadził nas za szpital. Kazał nam zebrać się w ciasnej grupie.
-Pamiętajcie, że to Ostateczni. To nie przelewki tak jak z Dzikimi. – Tom miał poważną minę. – Ostateczni są nieobliczalni, ale można ich pokonać. – Z pudła ustawionego za jego plecami zaczął wyjmować broń. Po kilku chwilach każdy trzymał po dwa pistolety. W mojej kieszeni spoczywał jeszcze jeden. Chłopak uniósł jeden ze swoich. – Każdy nabój wypełniony jest jadem z krwawych róż. Broń jest niebezpieczna i musicie na nią uważać. Pamiętajcie aby zawsze celować w serce. Strzelacie aby zabić. Nie bierzemy jeńców.
Skończył mówić i rozejrzał się po naszej grupie. Przebiegł wzrokiem po wszystkich wampirach. Kiedy nasze oczy spotkały się poczułem skurcz w żołądku. Nie wiedziałem, co to oznacza, ale miałem złe przeczucia. Otrząsnąłem się i zająłem swoją pozycję. Myślałem, że do przybycia Ostatecznych jest jeszcze dużo czasu. Niestety bardzo się myliłem.
Nim zdążyłem się ruszyć moich uszu doszedł odgłos kroków. Po chwili charczeniu zawtórowały dzikie krzyki i głośny huk wystrzałów. Mimo hałasu usłyszałem jęki i odgłos rozszarpywanych ciał. Po wszystkich tych dźwiękach zrozumiałem, że nawet przy najlepszej armii Akademia poniesie ogromne straty. Jednak pomimo wszystko, najbardziej martwiłem się o swoich przyjaciół.
Moje myśli przerwało głośne sapanie tuż za moimi plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem stojącą za mną wampirzycę. Z jej kłów i pazurów ściekała krew, a w oczach widać było szał. Dziewczyna ruszyła na mnie. Gdybym nie zrobił uniku, Ostateczna zabiłaby mnie. Na szczęście mój refleks był na tyle dobry, że uchyliłem się od ciosu wampirzycy i zastrzeliłem ją. Nie miałem pojęcia jak mi się to udało, ale grunt że zadziałało. 
-ZABIJEMY WAS WSZYSTKICH!
-NIKT Z WAS NIE OCALEJE!
-TO JUŻ KONIEC!
-HAHAHA!
Głośne krzyki Ostatecznych rozbrzmiały metalicznym brzękiem w moich uszach. Od wróciłem się i zobaczyłem moich sprzymierzeńców walczących z napastnikami. Pięciu z nich rzuciło się w moją stronę. Na szczęście zdążyłem zastrzelić dwóch z nich. Padli martwi na ziemię, a ich ciała od razu zamieniły się w proch. Niestety pozostałe wampiry dobiegły do mnie. Jeden pchnął mnie na ścianę szpitala. Uderzając w nią, zamroczyło mnie. Widziałem niewyraźnie i nie mogłem wstać. Usłyszałem nad sobą dzikie sapanie jednego z napastników. Drugi raz w przeciągu godziny miałem sposobność poczucia smaku śmierci. Nie wiem kiedy, ale stałem na nogach, a atakujący mnie Ostateczni zamienili się w proch. W mojej głowie przejaśniło się na tyle, że mogłem zastrzelić kilku wrogów. Po krótkiej chwili odpoczynku rzuciłem się w wir walki i mordu.

****

Dokładnie w tej samej sekundzie, w której zmieniłam się z Laylą miejscami nadbiegło dziesięciu Ostatecznych. Bez namysłu rzuciłam się w wir walki i mordowałam każdego kogo dostałam w ręce. Niestety przez promienie słoneczne musiałam się pilnować. Przecież Pani Delikatna nie lubiła słoneczka. Promyczki miały też dobrą stronę. Dzięki nim mogliśmy łatwiej bronić się przed Ostatecznymi, którzy mimo żądzy mordu również uważali na słońce. Przez jasne i oślepiające światło miałam ograniczoną swobodę ruchów i musiałam polegać tylko na nielicznych cieniach. Wcześniej opracowana taktyka zmieniła się. Musiałam uważać, ale nie tak bardzo jak wschodnia część. Nadzieja na powodzenie misji była w Layli dużo większa niż cena życia. I to mi się bardzo podobało.
Nim się obejrzałam Ostatecznych przybyło, a grupa walcząca u mojego boku straciła już pięć wampirów. Zabawy przybywało, ale towarzyszy zabaw ubywało. Wcale mnie to nie cieszyło. Do tego Layla cały czas mi krzyczała, że mam nie pozwolić na przebicie się wrogów przez linię obrony. Jeśli tak by się stało, wielu uczniów przebywających w dormitorium chłopców straciłoby życie czy coś. Obrona tych dzieciaków była dla nich priorytetem i musieli dać z siebie wszystko. Mnie nie bardzo to obchodziło, ale zlinczowali by mnie gdybym ot tak sobie zwiała.
Nagle moje lewe ramię przeszył ból. Spojrzałam na rękę. Z pięciu dość głębokich ran sączyła się moja krew, a za moimi plecami sapała długowłosa wampirzyca. Syknęłam z bólu i uderzyłam dziewczynę łokciem w brzuch. Dziwka zatoczyła się do tyłu i już po sekundzie odzyskała równowagę. Niestety nic nie zdążyła zrobić, ponieważ moja ręka w ułamku sekundy przeszyła jej pierś. Pchnęłam sukę, a ta upadła na plecy. Jej oczy straciły swój dziki blask i u moich stóp leżało tylko martwe ciało. Odwróciłam się do trupa tyłem i cisnęłam sercem w bok. Ku mnie biegło kolejnych dziesięciu Ostatecznych. Wraz z towarzyszami skutecznie ich powstrzymaliśmy. Niestety nie wszystko poszło gładko. Layla długo to sobie wypominała. Żałosne…
Nim się obejrzałam walczyliśmy z pięćdziesiątką wampirów. Mimo iż odpieraliśmy ich ataki, kilkunastu Ostatecznych przedarło się do dormitorium. Na rozkaz generała wraz z kilkoma innymi strażnikami pobiegłam za nimi. Byliśmy w ślad za Ostatecznymi, ale i tak spóźniliśmy się. W dormitorium rozbrzmiały przerażone krzyki uczniów i nauczycieli oraz paraliżujące śmiechy zabójców. Zaraz po wejściu do holu wiedziałam, że przybyliśmy za późno. W całym budynku unosił się zapach świeżej krwi. Opętana rządzą mordu puściłam się biegiem na pierwsze piętro.
Po sekundzie stałam naprzeciw Ostatecznych, którzy właśnie zabijali nauczyciela. Mężczyzna już nie żył, ale mimo to wampiry wysysały jego krew. Gdy tylko się pojawiłam jeden z dwóch typków podniósł się i ruszył w moim kierunku. Skoczył na mnie, ale za nim wylądował chwyciłam jego kostkę i rzuciłam nim o ścianę. Wampir z hukiem w nią uderzył i spadł na ziemię. Lekko oszołomiony podniósł się i znów na mnie skoczył. Jednak tym razem zrobiłam unik i mężczyzna wylądował w drzwiach windy. W mgnieniu oka podbiegłam do niego i kopnęłam w klatkę piersiową. Upadł twarzą pod moje stopy. Jednak nim się podniósł, drzwi windy zamknęły się i pozbawiły go głowy. Kopnęłam ją w kierunku drugiego wampira. Nie chcąc marnować więcej czasu podbiegłam do niego i rozerwałam jego tętnicę. Krew Ostatecznego trysnęła na ścianę i na mnie. Mężczyzna upadł na ziemię i złapał się za gardło. Na jego  nieszczęście Ostateczni nie potrafili się regenerować i po chwili stałam w ogromnej kałuży krwi. Ostatni raz spojrzałam na martwego mężczyznę i ruszyłam na pomoc strażnikom.
Jak się okazało strażnicy sami uporali się z resztą intruzów. Na całe szczęście nie było zbyt wielu ofiar w dzieciach. Jeśli dobrze policzyłam wynoszone ciała, zginęło siedmiu nauczycieli i trzydziestu chłopaków ze szkoły przygotowawczej oraz dziesięć uczennic z liceum. Żeby tego było mało, na ostatnim piętrze wciąż było piętnastu innych martwych wampirów z Akademii. Do tego rannych zostało jeszcze dwudziestu uczniów, dziewięciu nauczycieli z czego trzech było w stanie krytycznym.
-Dobra zrobiliśmy, co było w naszej mocy. – Pam poklepała mnie po ramieniu. – Dostałam cynk, że na placu zjawiła się kolejna większa grupa Ostatecznych. Musimy wracać.
-Dobra. – Pokiwałam głową i otworzyłam drzwi ewakuacyjne. – Rozprawmy się…
Layla po raz kolejny doszła do głosu. Tym jednak razem nie dałam się uśpić i połączyłyśmy się w jedno. Od tamtej chwili nasze życia stały się ciekawsze. Żywsze. Krwawsze. Mroczniejsze…

****

Nie dokończyłam zdania, ponieważ moich uszu doszło ciche łkanie. Wróciłam do budynku i odnalazłam pokój z którego dochodził płacz. Delikatnie otworzyłam drzwi i zajrzałam do środka. Na moje parszywe szczęście znalazłam jedyną ofiarę, której nigdy nie chciałabym odnaleźć.
W pokoju zapach krwi był tak silny, że musiałam zatkać nos dłonią. Na łóżku siedziała opiekunka dzieci w damskim dormitorium, pani Loren. Jej twarz była zalana łzami oraz krwią, która obficie sączyła się z głębokich ran. Jej ciało również było w strasznym stanie. Spod poszarpanych ubrań widoczna była niezliczona ilość ciętych ran. Na podłodze i łóżku było bardzo dużo świeżej krwi.
To nie widok pani Loren wyprowadził mnie z równowagi. To widok małej główki spoczywającej na kolanach kobiety.  Na początku nie rozpoznałam dziecka, ponieważ było całe we krwi i ranach. Dopiero gdy podeszłam bliżej rozpoznała w dziecku Juliett. Wampirka ciężko oddychała, co wcale nie było dobrym znakiem. Żebra dziewczynki były połamane i uszkodziły płuca. Prawa ręka Juliett bezwiednie zwisała z łóżka, a lewa była wygięta pod dziwnym kątem. Nogi dziewczynki zostały połamane. Przełknęłam wielką gulę i podeszłam do łóżka. Uklęknęłam i delikatnie odgarnęłam włosy z twarzyczki Juliett. Nie ruszyła głową, ale spojrzała na mnie zbolałym i udręczonym wzrokiem. W jej oczach widziałam ból, który na trwałe wypalił ślad w mojej duszy.
-Przepraszam Juliett. – Mój głos się załamał, a do oczu napłynęły mi łzy. – Tak bardzo cię przepraszam.
-Nie… Pamiętasz, co mi obiecałaś? – Dziewczynka z trudem łapała powietrze. Przez chwilę milczała, a potem z jej ust spłynęła cienka strużka krwi. – Pamiętasz, prawda.
-Pamiętam. – Kłamałam. Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło, a łzy i gniew nie pomagały mi się skupić. – Doskonale pamiętam Juliett.
-Więc… kim… jesteś? – Wampirka zakaszlała, a strużka krwi zwiększyła się.
-Jestem Łowczynią. – Przypomniałam sobie naszą rozmowę. Teraz mogłam dotrzymać danej obietnicy, ale dlaczego w takie sytuacji? – Żywię się swoimi braćmi, zabijam innych i nie szanuję cudzego życia.
Powiedziałam to na jednym tchu i najszybciej jak potrafiłam, ponieważ dziewczynka umierała. Spojrzała na mnie ostatni raz i niemo powiedziała „dziękuję Łowczyni”. Potem strużka krwi nasiliła się, wampirzyca ostatni raz odetchnęła, a potem plunęła krwią. Blask w jej oku zgasł i Juliett zmarła. Delikatnie dotknęłam jej małego policzka i zacisnęłam zęby aby choć na chwilę powstrzymać łzy. Kiedy wybiegałam z dormitorium usłyszałam głośny krzyk pani Loren. Jednak kiedy już stanęłam na polu walki nic mnie nie obchodziło. Chciałam pomścić śmierć Juliett oraz każdego innego wampira. Głośno krzyknęłam i ruszyłam na pierwszego zauważonego Ostatecznego. Nie miałam dla niego litości. Zapomniałam również o swoim sumieniu, które umarło razem z Juliett.
Na szczęście miałam się czym wykazać kiedy znalazłam półprzytomną Pam. Nad nią stał Ostateczny i głośno się śmiał. Kiedy mnie zobaczył zaczął biec w moim kierunku. Na jego nieszczęście byłam w tak podłym nastroju, że facet nie miał cienia szans na jakąkolwiek litość. Kiedy wampir znalazł się w zasięgu moich rąk, chwyciłam go w pasie i mocno ścisnęłam. Ostateczny pisnął i bezmyślnie próbował zabrać moje ręce. Nie mogłam mu pozwolić na oswobodzenie się. Ścisnęłam go jeszcze mocniej i trzymałam dopóki nie usłyszałam chrzęstu łamanego kręgosłupa. Dopiero wtedy wypuściłam wampira. Facet upadł na ziemię tuż u moich stóp. Uklęknęłam przed nim i drwiąco się uśmiechnęłam. Przewróciłam wampira na plecy i wymierzyłam swoją broń wprost w jego czoło. Pociągnęłam za spust. Nabój z krwawej róży rozpadł się w głownie wampira na setki małych kawałków i oblał jego mózg jadem kwiatu. Wstałam i popatrzyłam na trupa z góry. Z dziury na czole zaczął wydobywać się ciemny płyn pachnący spalenizną.
Głęboko odetchnęłam i spojrzałam na Pam. Dziewczyna siedziała z szeroko otwartymi oczami, które wręcz krzyczały „kim ona jest?”. W jej wzroku widoczny był również strach. Na widok strażniczki westchnęłam i starałam się jak najdelikatniej odezwać do niej.
-Czyli nawet strażnicy króla się boją. – Odwróciłam się do Pam plecami. – Ale nie martw się, tobie nie zrobię krzywdy. Nie zabijam niewinnych. – Westchnęłam, gdy dziewczyna wstała. – Nie skrzywdzę cię.
-Muszę przyznać, że jesteś równie niesamowita, co przerażająca. – Strażniczka spojrzała na mnie ze strachem i uznaniem i po chwili zaczęła biec do Dziekanatu. Ruszyłam za Pam i zrównałam się z nią. – Nuss kazał nam zmienić taktykę. Powiedział, że…
-Macie się rozdzielić i Czwórka ma pracować razem.
Wbiegłyśmy właśnie do Dziekanatu. Dyrektor stał oparty o biurko i patrzył na mnie. Zrozumiałam jego spojrzenie i bez zbędnych pytań wybiegłam z budynku. Po jakiś stu metrach zaczęłam szukać przyjaciół za pomocą węchu. Wyczułam słaby zapach Damiena, który prowadził pod zachodnią ścianę kopuły. Skierowałam się w ich stronę, ale miałam bardzo utrudniony dostęp. Słońce wpadające przez wielką dziurę skutecznie utrudniało mi dotarcie do przyjaciół.
Jednak pomimo iż biegłam okrężną drogą znalazłam się po zachodniej stronie w mniej niż minutę. Jak się okazało moi przyjaciele byli w domu, który miałam już okazję poznać. Weszłam do środka i skierowałam się do salonu. Inez siedziała na kanapie w spokoju sącząc krew z woreczka, a Sebastian i Damien stali przy biurku. Obaj popychali się nad jakimś papierem oraz pożywiali się. Gdy tylko weszłam do pokoju wszyscy na mnie spojrzeli. Bez słowa Inez zaprowadziła mnie do łazienki. Kiedy spojrzałam w lustro krzyknęłam z przerażenia.
-Wiedziałam, że tak zareagujesz. – Inez zaśmiała się.
-Dziwisz się?
Moje źrenice były maksymalnie rozszerzone, kły raniły moją dolną wargę czego wcześniej nie zauważyłam. Na dodatek moje włosy bardzo się skołtuniły i wplątało się w nie wiele brudu, a całość mojej nowej fryzur dopełniały ciemne plamy. Krew, z którą miałam styczność cały dzień była wszędzie. Na mojej twarzy, ubraniach i włosach. Westchnęłam i spojrzałam na przyjaciółkę.
-Jest tak źle jak to wygląda?
-Tak. – Inez podała mi mokry ręcznik, a potem zaczęłam delikatnie rozczesywać moje włosy. – Widać po tobie twoje poświęcenie. Tylko co cię tak zdenerwowało?
-Co? – Nie rozumiałam, o co chodziło przyjaciółce. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem w lustrze.
-Jesteś zdenerwowana. – Inez również na mnie spojrzała, a potem wzrok przeniosła na moje dłonie. - Twoje ręce drżą.
-Właśnie byłam świadkiem śmierci. – Opuściłam głowę i spojrzałam na swoje dłonie. Rzeczywiście drżały.
-Laylo… - Na chwilę zawiesiła głos i cicho westchnęła. – Ty cały czas widzisz i zadajesz śmierć.
-Ale tym razem było inaczej… - Odwróciłam się do przyjaciółki i spojrzałam jej w oczy. – Tym razem to było małe i niewinne dziecko. Wampirka, która niczym nie zasłużyła sobie na śmierć.
-Rozumiem cię, ale czy mogłabyś przestać ściskać moje ręce?
Nawet nie zauważyłam kiedy zacisnęłam palce wokół nadgarstków Inez. Puściłam ją i ciężko osunęłam się na ziemię. Chciałam zacząć płakać, ale nic z tego nie wychodziło. W zamian wydałam z siebie bardzo dziwny dźwięk. Krzyk, warczenie i pisk w jednym. Odgłos był tak głośny, że Inez musiała zatkać uszy dłońmi. Po chwili zamknęłam usta i zaczęłam płakać. Wraz ze łzami uleciała ze mnie cała frustracja. Niestety na jej miejsce wstąpił ogromny gniew. Miałam świadomość, że niczego nie mogłam zrobić. Wiedziałam, że ukarałam mordercę Juliett, ale gdzieś w głębi czułam, że za jej śmierć jest odpowiedzialny ktoś inny. Ktoś, kto jest ponad wszystkimi. Postanowiłam za wszelką cenę odnaleźć osobę winną tej wielkiej zbrodni i wymierzyć jej sprawiedliwą karę.
Poczułam czyjąś rękę na głowie. Inez mocno mnie przytulała i głaskała, szepcząc kojące słowa.
-Wiesz co, Inez? – Spojrzałam na przyjaciółkę. – Obiecuję, że pomszczę każdego wampira, który dziś oddał życie.
-Wierzę ci na słowo. – Wstała i pomogła mi się podnieść. – A teraz skończ się myć. Potem się przebierzesz i pójdziemy do chłopaków.
Po doprowadzeniu się do porządku wróciłyśmy z Inez do salonu. O dziwo nie znalazłyśmy w nim chłopaków. Inez zawołała ich. Odpowiedź doszła do nas spod podłogi. Jak się okazało Damien i Sebastian byli w piwnicy. A raczej należałoby powiedzieć, że sali tortur.
Pomieszczenie nie było duże, w porównaniu do reszty domu. Na środku stał spory stół z przymocowanymi do niego łańcuchami. Przy ścianach było wiele innych narzędzi, których nazw nie znałam. Większość z nich była metalowa, ale zdarzały się również drewniane. Oglądałam wszystko z szeroko otwartymi ustami i zachodziłam w głowę, po co to w tym domu.
Potrząsnęłam głową i wyjęłam z kieszeni telefon, który zawibrował.
-Tak?
-Jesteście potrzebni na wschodnim skrzy…
Bip, bip, bip…
Rozmowę przerwano. We wschodnim skrzydle był Tom. Na chwilę zamknęłam oczy i zastanawiałam się co mogło tam zajść.
-Zbieramy się. – Schowałam telefon. – Wschód nas potrzebuje.
-Wschód? – Sebastian spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem. – Tom…
I już go nie było. Bez chwili zastanowienia ruszyłam biegiem za przyjacielem, a Inez i Damien byli za mną. W żołądku poczułam nieprzyjemny skurcz. Coś mi mówiło, że na wschodzie stało się coś okropnego.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział IX (cz. I)

Rozdział VI (cz. II)